wtorek, 24 czerwca 2014

Mistrzostwa Europy w Towerruningu - Brno


Drugi dzień zawodów: Brno. Budynek AZ Tower: 30-piętrowy biurowiec, 111 metrów i 700 stopni do pokonania. Budynek mieścił się w „biznesowej” części miasta. Taki trochę Przemysłowy Służewiec w Warszawie, z tym że 15 lat wcześniej. Bloczysko wyglądało bardzo okazałe, na tle otoczenia. I całkiem ładnie. Oddany do użytku całkiem niedawno. Gdy weszliśmy do środka, czuło się zapach świeżego tynku, było czysto i jasno.

Ja oczywiście byłam ciekawa „trasy” i tego co czekało nas na szczycie. A czekała mała niespodzianka. Bieg zaczynał się w holu biurowca, klasycznymi schodami o stopniach przystosowanych do wchodzenia na obcasach – to w końcu biurowiec. 
Dalej wbiegało się do klatki schodowej. Bardzo cywilizowanej: jasnej, z oknami i schodami, o stopniach standardowych rozmiarów. Można było wbiegać po dwa stopnie, jeśli mówimy o bieganiu. Niestety schody standardowo-klatkowe, czyli dość szerokie i nie było możliwości podciągania się dwoma rękami.

Na trzydziestym piętrze niespodzianka: wybiegamy na dach i wbiegamy do ażurowej, metalowej klatki. Dalsze kilka pięter trzeba kontynuować w tej właśnie drucianej klatce, żeby na koniec stanąć jej na szczycie i podziwiać widok na Brno i okolice. Ciekawie. Bardzo podobała mi się ta metalowa konstrukcja, mimo że, schody były bardzo strome. Generalnie „trasa” wydała mi się dużo bardziej przyjazna niż wczorajsza wieża radiowa.
Na dole przybywało zawodników. Rozstawiał się sprzęt pomiarowy, monitory, bramki. Grał dj. Mieliśmy dość komfortowe warunki: duży hol w biurowcu, cywilizowane toalety zamiast tojtojek i niewiele ludzi, bo przecież była sobota, wiec biurowiec pusty.

Jako kobieta i do tego amatorka znowu wystartowałam prawie na początku. Wbiegłam na schody w holu, dobiegłam do klatki schodowej i zaczęłam w biegać po dwa schody. 
Niestety nogi odmówiły posłuszeństwa bardzo szybko, gdzieś w okolicach czwartego piętra – pewnie dlatego, że ja mieszkam właśnie na czwartym piętrze bez windy i moje nogi tylko do takiej wysokości zwykły biegać. Zaczęłam iść. Pod dwa schody. Tutaj nie wciągałam się po poręczy, ale pomagałam sobie ramionami, wymachując nimi energicznie.

Ponieważ klatka była przestronna, na niektórych piętrach stali kibice. Pewnie zawodnicy czekający na start, albo znajomi startujących. Na 27 piętrze – do tego miejsca dochodziła winda – ujrzałam Prezesa Towerruning World Association, który robił zdjęcia. Zabawny człowiek, nieuprawiający żadnych sportów, niemniej ogromnie zaangażowany w pracę w TWA, w szczególności w analizowanie wyników startujących zawodników. Wielbiciel arkuszy kalkulacyjnych i Excela. 

Mimo okien i przestrzeni było duszno, sucho i trudno się oddychało. Wybiegnięcie na dach i świeże powietrze na 30-tym piętrze przyniosło wielka ulgę. Zostało już kilka pięter. Wprawdzie schody były okrutnie strome i pierwszy flajt pokonałam niemalże na czworakach podpierając się dłońmi na stopniach, które miałam tuż przed swoim nosem, ale świeży powiew wiatru i widok mety prześwitującej przez ażurową konstrukcję, wynagradzał trud. Dobiegłam, a właściwie doszłam. Stanęłam szczęśliwa na szczycie drucianej klatki, pod błękitnym niebem, podziwiając piękny widok w koło. Oczywiście kaszlałam. I oczywiście nogi drżały. 

Trochę szkoda było mi schodzić, ale trzeba było ustąpić miejsca kolejnym zawodnikom. Taras na metalowej konstrukcji miał ograniczoną powierzchnię. Po wbiegnięciu grupki zawodników sprowadzono nas do windy i wróciłam na dół. Znów miałam wszystko za sobą. Mogłam kibicować kolegom i robić zdjęcia. I tym razem nasz Daniel wyprzedził ponad połowę elity i znalazł się na 19 pozycji, a drugi w kategorii Open.

Po naszych „amatorskich” startach chłopaki: Hubert, Daniel i Piotr wpadli na szalony pomysł: żeby wystartować w półmaratonie w Brnie. Podczas 5km rozgrzewki (rozgrzewki!) dobiegli do starego miasta i odkryli, że w mieście sporo się dzieje: mają być jakieś wyścigi, a na pewno półmaraton. No, cóż, kibicowanie zawodnikom biegającym po schodach jest mało ekscytujące. A to dlatego, że zobaczyć można start i potem jedynie na monitorach obserwować wyniki oraz migawki z trasy i mety – na mecie ustawiona była kamera.

Pojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że ten maraton to w rzeczywistości wyścig na rowerach retro. W mieście odbywały się różne imprezy w klimacie retro. Na placu Namesti Svobody stały stare tramwaje i autobusy. Przechadzali się ludzie w kostiumach z przed pierwszej wojny światowej (chyba). Przy okazji zaczailiśmy się pod McDonaldem, by skorzystać z darmowego wi-fi i wrzucić trochę newsów na Facebooka. I zobaczyliśmy kawałeczek Brna.

Zdążyliśmy wrócić przed dekoracją zawodników. Oczywiście wygrał Piotr Łobodziński z teamu 4Flex. Bartosz Świątkowski ukończył jako piąty, ale w swojej kategorii wiekowej stanął na pudle tuż za Piotrem. Dominika Wiśniewska Ulfik była piąta.

I jeszcze jedna niespodzianka. Dla mnie. Tym razem struktura wiekowa zawodniczek była na tyle korzystna dla mnie, że załapałam się na trzecie miejsce w kategorii wiekowej: 40-49. I znalazłam się na podium. Co za przeżycie! Trzęsły mi się ręce z wrażenia. I co najważniejsze! Stałam na pudle obok „Królowej Towerrunningu” Suzy Walsham, trzykrotnej mistrzyni świata z Australii. Wielki zaszczyt.

Może jednak zacznę trenować bieganie po schodach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz