wtorek, 27 sierpnia 2013

Jak polubiłam bieganie


Przyznaję się! Nie zawsze lubiłam biegać. Kiedyś nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Po prostu biegałam, bo to była część treningu, bo potrzebowałam poprawić formę, bo chciałam zrzucić trochę zbędnych kilogramów. Nie wiedziałam, co to są endorfiny i nie słyszałam o euforii biegacza. Ale pamiętam ten moment, kiedy nagle jednego dnia poczułam prawdziwą przyjemność z biegania.

Może to wynika z mojej natury Strzelca, który uwielbia aktywności sportowe w pięknych okolicznościach przyrody. Bo oprócz biegania mam kilka innych miłości sportowych. To nagłe polubienie nastąpiło rzeczywiście w pięknych okolicznościach. Mianowicie na plaży półwyspu Helskiego. A tam są naprawdę piękne i niezatłoczone plaże.

Byłam na Helu z powodu tej innej miłości sportowej – pływania na desce. Był wiele lat temu bardzo upalny sierpień. Upalny i nieznośnie bezwietrzny. Jeździłam tam, co weekend (10 lat temu korki były mniejsze i nie było tak ciasno na kempingach) w nadziei, że w końcu popływam. Niestety każdy weekend kończył się leżeniem na plaży i niemoralną dawką piwa wieczorami.

Leżałam tak na plaży, bardzo nieszczęśliwa z powodu bezruchu, aż pomyślałam sobie: Dość! Nie wyleżę tu dłużej. Idę się przejść. Chłopaki – rzuciłam do kolegów – wracam za godzinę, pilnujcie mojego dobytku plażowego. I ruszyłam. Wtedy zaświtało mi „A może by tak pobiec?”. Zaczęłam, więc biec. Bez butów (ukłony dla Jakuba, co zapomniał butów), w kostiumie plażowym (na szczęście o sportowym kroju). Bieganie na plaży jest trudne, wręcz czasami niemożliwe, ale jest wąski pas piasku w miejscu skąd przed chwilą uciekła fala. Tam jest idealna twardość – stopa nie zapada się i nie grzęźnie. Jest wręcz przyjemnie biec bez butów czując pod stopą chłodny, wilgotny piasek.
Było upalnie, ale umówmy się, czym jest upał nad samym brzegiem morza na półwyspie Helskim? Od czasu do czasu nie zdążałam uciec przed falą i wbiegałam w chłodną wodę rozbryzgując fale, co dawało przyjemne orzeźwienie. W końcu byłam boso i w kostiumie kąpielowym.

Muszę dodać, że byłam w bardzo dobrej kondycji fizycznej – w tym okresie maniakalnie chodziłam na zajęcia fitness (dwie a nawet trzy godziny pod rząd) albo pół nocy jeździłam na rolkach, więc bieg nie sprawiał mi większych trudności. Wręcz był przyjemny, nawet bardzo przyjemny. Pobiegłam w jedną stronę, a że obiecałam powrót za godzinę, po półgodzinie biegu zawróciłam. Nie wiem ile przebiegłam, ale trwało to równo godzinę.

Biegło się cudownie. Na koniec wskoczyłam do morza, żeby się ochłodzić i opłukać z potu. Poczułam ulgę i radość. Ulgę, że w końcu się ruszyłam i radość, bo…, po prostu poczułam radość. To były endorfiny, ale jeszcze nierozpoznane przeze mnie. Tak mi się to spodobało, że postanowiłam biegać codziennie ilekroć byłam na Helu. To był dodatkowy powód, dla którego chciało mi się wyjeżdżać w piątek wieczorem z Warszawy. Bo niestety do końca sierpnia już nie zawiało. Za to bieganie było coraz przyjemniejsze. Najcudowniejsza była końcówka sierpnia, gdy rano plaża była prawie pusta, słońce już świeciło przez lekką, przedjesienną mgiełkę a ja biegłam w stronę słońca, bez butów, czasami celowo wbiegając w fale, żeby cieszyć widokiem rozbryzgujących kropli wody, połyskujących w słońcu.

Gdy skończyły się wyjazdy na Hel, brakowało mi biegania. Pływanie na desce nadrobiłam na początku września w Prasonisi. Ale jak tu biegać w Warszawie, mając w pamięci bieganie po plaży? Znalazłam sobie miejsce, które choć dalekie od plaży, było bardzo przyjemną ścieżką w lesie, z dala od zgiełku miasta. Biegałam w Lesie Młocińskim. Jesienią było tam bardzo pięknie. Ale musiałam najpierw wsiąść w samochód i przejechać 8 km, żeby potem biegać. No i oczywiście musiałam założyć buty.

Początkowo biegałam tylko tam. Bo tylko tam bieg wydawał mi się przyjemny. Z czasem, gdy zrozumiałam, co robią w mojej głowie endorfiny, miejsce przestało mieć znaczenie. Nauczyłam się biegać wszędzie: asfaltowymi alejkami w parku, ulicami miasta w późnych godzinach nocnych, a nawet na bieżni na siłowni, choć to ostateczność.

Oczywiście nadal uwielbiam biegać w pięknych okolicznościach przyrody na przykład wokół jeziora, w pięknym lesie warmiński albo po długiej i szerokiej plaży atlantyckiej w Andaluzji. Ale biegać da się zawsze i wszędzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz